Godziny otwarcia

 

Szczegółowe

godziny

otwarcia

Więcej

 

 

plakat Koszykowa

Zapraszamy na spotkanie z Tristanem Koreckim- tłumaczem i poetą, autorem książki "Liber translatorium albo sumariusz poezyjno-historyjalny"- antologii przekładów poezji i tekstów dramatycznych od czasów starożytnych po współczesne. Wydarzenie odbędzie się 14.01.2025r. o godz. 18:00 w Sali Konferencyjnej w Gmachu im. St. Kierbedziów. 

Język jest tworem żywym, który podlega naturalnym ewolucyjnym zmianom; w czasach, których przyszło nam dożyć, częstokroć oznacza to zmiany regresywne: prymitywizację, przejawy kulturowej sklerozy i samowydziedziczenia. To zapewne pierwsza tego rodzaju fala uderzeniowa w dziejach (nie tylko polskiej) mowy, choć na przestrzeni historii polszczyzny można by dostrzec quasi-destrukcyjne trendy w pewnych koślawościach gramatycznych wynikłych ze zbytniej zależności konstrukcyjnej od łaciny albo w przesyceniu języka makaronizmami – w jego barokowych przejawach. Z wielowiekowej już perspektywy konstatuje się występowanie tych zjawisk, ale i fakt, że per saldo raczej polszczyznę ubogaciły niźli zniszczyły, a w każdym razie nie zaszkodziły jej zanadto.

Nawet jednak przy braku czasowego dystansu wolno jest sądzić, że dokonujące się dzisiaj na naszych oczach okaleczanie języka (znowu: gwałtowny i intensywny ten proces dotyczy i polszczyzny, i różnych innych języków kręgu euroamerykańskiego), ociosywanie go w jakiś ultrautylitarny kadłub (mimo pozorów bujnego krzewienia się słownictwa i frazeologii „technologicznej” i merkantylnej, które jednak przybiera na rodzimym podwórku wymiar karykaturalny, jako – zasadniczo – nędznawe odwzorowywanie anglojęzycznych pierwowzorów), nie ma precedensu; a jeśli nie przeciwstawić się tej zawierusze, która znęciła i porwała już co najmniej jedno pokolenie, generacjom kolejnym zagraża istna kulturowa zatrata. Problem jednak w tym, że niewielu widać chętnych do stawienia nawałnicy oporu, przy nazbyt wielu – łykających „idące nowe”, wręcz zachłystujących się nim. Ta batalia, której sam nie chcę, w której wir czuję się wtrącony bez pytania o zdanie, wydaje się – niestety – z góry przegrana. Co to oznacza dla przyszłości (uderzmy w wyższy ton) narodu – jeśli definiować go w kategoriach kulturowej tożsamości, której język jest nośnikiem i wyrazem? Czy nie grozi mu (nam) ostatecznie zamiana w zbiór zatomizowanych społeczności; w lepszym razie – w społeczeństwo, w gorszym – strybalizowanie?

Natrętne klecenie leksykalnych czy frazowych nowotworów wynika z braku językowego wysmakowania, oczytania, wyczucia pulsu, melodii i harmonii rodzimej mowy, braku językowej ogłady, oczytania; stąd masa „odkryć” słów od dawna w polszczyźnie zadomowionych i nadawanie im nowych funkcji i znaczeń – w sposób pozaświadomy i zarazem najprostszy, przez kalkowanie z angielszczyzny (inne języki, przez wieki tu współobecne – łacina, francuski, poniekąd niemiecki – stały się nagle zapoznane, a jeśli przywołuje się ich odłamki, to jakże często w postaci zdegenerowanej, w karykaturze). Gorzej, dużo gorzej, że ten syndrom Wielkiego Zapomnienia objął również etatową kadrę akademicką, osobliwie tak zwanych humanistów. Jak wielu z nich nie potrafi dzisiaj operować polszczyzną na poziomie wcale elementarnym – w piśmie przede wszystkim, ale i w mowie – wie aż nadto dobrze ten, komu w ciągu ostatnich trzydziestu kilku lat przypadło w udziale utrzymywanie się z przekładania różnorodnych wypowiedzi różnych polskojęzycznych autorów na języki obce. Z jednej strony – powszechna, epidemiczna wręcz dysgrafia i dysortografia, uporczywe a postępujące stylistyczne i formalne kalectwo; z drugiej – zachwaszczanie języka, a tym samym dyskursu, „mądrą”, bo modną terminologią oraz formami wyrazowymi. Jeżeli czynią tak ci, którzy powinni stanowić fundament, probierz, punkt odniesienia, arbitrażowy ośrodek – to zatraca się, i to w bezprecedensowo szybkim tempie, wszelka miara; cóż z tego może kiedyś pozostać? (Jest przecież wśród użytkowników języka wiele jeszcze pozytywnych wyjątków, lecz zarysowująca się tendencja jest nader wyraźna i powinna budzić najwyższe zaniepokojenie; rzecz m.in. w tym, że niekoniecznie budzi).

Dwa dobitne przykłady, nierównorzędne, lecz sprowadzalne do wspólnego mianownika. Oto tutaj, w poczesnej tej Bibliotece, dialoguję przed ilomaś tygodniami z wielce sympatycznym i nader kompetentnym, wyrobionym pracownikiem czytelni; szukam jakiegoś tytułu, który okazuje się akurat niedostępny. „Cóż, trudna rada” – powiadam. „O! Używa pan ciekawego języka” – słyszę. „Nikt właściwie tak już nie mówi…”. I dotyczy to wszak odwiedzających ten przybytek gości: studentów, naukowców, piszących… Mimo wszystko tego rodzaju sytuacje wprawiają mnie w pewne osłupienie; czy doprawdy to, co było arcynaturalne jeszcze dla kogoś, kto kształtował się i dojrzewał w latach 80., a więc bardzo, bardzo niedawno, stało się omal z dnia na dzień czymś „nie z tego świata”? Obcym, obco brzmiącym, poniekąd dziwacznym nawet? Rzecz druga: Antoni Libera, autor skądinąd interesujący i z dorobkiem, postanawia pewnego dnia – zupełnie nie wiedzieć czemu – „uprzystępnić” (komu? czemu??) Odprawę posłów greckich, pióra jednego z ojców-założycieli polszczyzny. Czy dlatego, że taki teraz trend? Że Anglosasom trzeba „uprzystępniać” Shakespeare’a, iżby cokolwiek zrozumieli? Ale cóż jest takiego niezrozumiałego, dla jako tako wyrobionego dzisiejszego rodzimego odbiorcy, w Kochanowskim, że ktoś – podobno nie byle kto – wpada na pomysł zmasakrowania tego tekstu, bo przecież ta „uwspółcześniająca adaptacja” nie jest niczym innym, jak artystyczną i literacką porażką, kompromitacją nie tylko jej autora, ale i wszelkich instytucji, które się w to poronione przedsięwzięcie jakże skwapliwie zaangażowały? Czyż nagle, po kilkudziesięciu latach od chwili, gdy ślęczeliśmy jako licealiści nad tym m.in. przekazem; gdy miałem sposobność na zajęciach w szkole teatralnej słuchać, jak podaje fragmenty tego tekstu (wszystko jedno, czy jest on najwybitniejszym z dzieł czarnoleskiego mistrza, i czy cechuje się wielkim scenicznym dynamizmem) śp. Wojciech Siemion i co ma o nim

do powiedzenia – czyż aż tak nagle przestał być ów tekstowy przekaz komunikatywny? Do tego stopnia, że „wymaga” pilnego przetransponowania na jakąś osobliwą, prostacką, odzierającą go z kontekstu literacko-kulturowego, w którym powstał i z całego językowego piękna, rzekomo lekkostrawną papkę?

Wszystkich poszukujących czegoś odmiennego w tradycji literackiej – odrzucających traktowanie poezji (bo poezją właśnie zajmę się tego wieczoru) jako jeszcze jeden szybki komunikat, bodziec, który ma złudnie zamigotać i dać się przetworzyć i zapomnieć w ciągu sekund, jak miriady migających obrazków i szybkostrawnych, prostych, „zerojedynkowych” tekstów w smartfonie; wszystkich, którzy lubią zadać sobie trud obcowania ze sztuką słowa, pragną doszukiwać się językowych i treściowych wspaniałości, odnajdywać autentyzm dzieł; którzy chcą wejść w czas spowolniony i smakować dzieła dawniejsze i nowsze – oryginały takie, jakimi są, a przekłady takie, jak gdyby stworzył je dany poeta, gdyby zdarzyło mu się pisać w innym języku – serdecznie zapraszam na spotkanie autorskie ze mną. Usłyszą Państwo i będą mogli się rozsmakować w przekładach z angielskiego, łaciny i niemieckiego oraz na angielski; od rzymskiej starożytności aż po naszą współczesność, poprzez średniowiecze, renesans, barok oraz stulecia XVIII i XIX.

Szukaj na stronie