Godziny otwarcia

 

Szczegółowe

godziny

otwarcia

Więcej

 

 

 belka platforma

Biblioteka Publiczna m.st. Warszawy – Biblioteka Główna Województwa Mazowieckiego
brała udział w projekcie Regionalna Platforma Informacyjna – Kultura na Mazowszu

Małgorzata Strękowska-Zaremba, Dom nie z tej ziemi, ilustr. Daniel de Latour, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.

dom nie z tej ziemiNa pierwszy rzut oka dom wyglądał zwyczajnie. Był „nowy i dość ładny, jak wszystkie nowe domy na nowym osiedlu. Może nawet ładniejszy”. Miał żółte ściany, dach przykryty brązową dachówką i dwa kominy. Od furtki do drzwi z lustrzaną szybą wiodła ścieżka z czerwonej brukowej kostki. Gości witały plastikowe krasnale. W oknach wisiały białe firanki, na parapetach kwitły kolorowe kwiaty. Po jednej stronie domu rosły drzewa. Po drugiej – stały huśtawka i zjeżdżalnia. Był też domek z plastikowych puzzli w kształcie pierników i piaskownica, a obok niej niziutka ławeczka. W domu mieszkała szczęśliwa rodzina: mama, tata i dzieci.

Gdyby jednak ktoś uważniej przyjrzał się żółtemu domowi, zauważyłby, że w pogodny dzień nie rzuca cienia – cień kryje się w jego wewnętrzu. Gdyby ktoś zerknął przez uchylone drzwi z lustrzaną szybą, dostrzegłby padający w nim lodowaty śnieg. A może ktoś inny usłyszałby dochodzący ze środka „lwiożerczy ryk” i płacz dzieci. I wtedy przekonałby się, że to „dom nie z tej ziemi”, że władają nim złe moce, które krzywdzą jego mieszkańców.

Zło, która panoszy się w domu, widzi Marysia, trochę dziwna, wystraszona, stroniąca od innych dzieci dziewczynka. Jej ciało pokrywają siniaki i zadrapania, ale to dlatego, że lubi się wspinać i ciągle skądś spada – przynajmniej tak twierdzi. Marysia chce odczarować dom i uwolnić jego mieszkańców od strachu, tym bardziej że sama czuje się winna temu, co się w nim dzieje. Pomaga jej szkolny kolega Daniel. Chłopiec, początkowo sceptyczny, z czasem coraz więcej widzi i słyszy. Dostrzega, że „Dom zmienia dorosłych w potwory albo w kamienie i straszy dzieci”.

„Dom nie z tej ziemi” w ciekawy sposób pokazuje przemoc w rodzinie. Zapewne nieraz przechodzimy obok „ładnych domów” i nie zdajemy sobie sprawy, jakie tragedie skrywają. A jeśli nawet wiemy, to często odwracamy wzrok albo staramy się nie słyszeć, bo to nie nasza sprawa. Z drugiej strony czasami trudno nam reagować, bo domy, w których wieje chłodem, niechętnie zdradzają swoje tajemnice: opuszczone żaluzje w oknach ukrywają rodzinne awantury, a swetry z długimi rękawami – siniaki i zadrapania. Mieszkający w takich domach ludzie udają wzorową rodzinę. Ci, którzy krzywdzą, boją się kary, a krzywdzeni są zbyt słabi, by przeciwstawić się dręczycielom. W rezultacie i jedni, i drudzy ukazują nam fałszywy obraz rodzinnego szczęścia. W takich domach najbardziej cierpią dzieci. Wprawdzie ich siniaki z czasem znikną, a zadrapania się zagoją, ale gorzej z ranami, których nie widać: lękiem i poczuciem winy. Te zostają na długie lata. „Dom nie z tej ziemi” to ważna lektura – uwrażliwia na krzywdę najmłodszych, uczy uważnie „patrzeć, słuchać i czuć”, a przede wszystkim – wzorem Daniela – reagować.  

Książka Małgorzaty Strękowskiej-Zaremby nie jest banalną historią nieszczęśliwej rodziny. To sprawnie napisana powieść łącząca elementy realistyczne z fantastycznymi. Obarczenie domu za nieszczęścia mieszkających w nim ludzi jest ciekawym pomysłem. Intryguje też postać Marysi, która do ostatnich stron książki pozostaje zagadkowa. Lektura wciąga, a czytelnik – próbując rozwikłać tajemnicę domu i dziewczynki – czuje się trochę jak detektyw. Autorka daje mu liczne wskazówki, ale i tak zakończenie może go zaskoczyć.

AB

 

 

Aleksandra Cieślak, Świńska książeczka o tym, skąd się biorą prosiaczki, Wydawnictwo Bona, Warszawa 2017.

swinska ksiazeczkaWyraz „świński” ma dwa zaznaczenia. Pierwsze to „odnoszący się do świni – zwierzęcia domowego”, drugie to „mówiący nieprzyzwoicie na temat seksu”. Oba oddają treść malutkiej książeczki napisanej i zilustrowanej przez Aleksandrę Cieślak, ale nie do końca. Po pierwsze, świnia jest tylko jedna, bo obok niej występuje dzik. Po drugie, o sprawach seksu autorka nie pisze nieprzyzwoicie, lecz prawdziwie i dowcipnie.

Podtytuł „Świńskiej książeczki” nie pozostawia wątpliwości – książka jest o prokreacji. Ale zanim autorka odsłoni jej tajniki, sporo uwagi poświęca miłości. Mamy więc różową świnkę i szarego dzika. Dzika fascynuje delikatność świnki, świnkę – męska siła dzika… i zwyczajnie się w sobie zakochują. Poznajemy wszystkie etapy ich miłości: od zalotnych spojrzeń, poprzez romantyczne spacery na plaży, aż do decyzji o wspólnym mieszkaniu. Świnka i dzik tworzą „międzygatunkowy” związek partnerski, oparty na poszanowaniu drugiej strony. Różni ich pochodzenie, przyzwyczajenia i ulubione zajęcia – dzik jest fanem rocka, świnka woli kąpiel w pianie – ale akceptują swoje inności. Różnice ich nie dzielą. Przeciwnie, dzięki nim dzik i świnka się uzupełniają. Na tym polega prawdziwa miłość.

Ta miłość kwitnie tak intensywnie, że na świat przychodzą świnio-dziczki. Dokładnie wiemy, jak się to dzieje – od poczęcia do pierwszego kwiku. Zazwyczaj bohaterowie książeczek dla dzieci zatrzaskują przed nami drzwi sypialni albo ledwo je uchylają. Świnka i dzik otwierają je na oścież i zapraszają nas do środka. Nie są wstydliwe. Akt zapłodnienia poznajemy ze szczegółami – anatomicznymi. Wszystko pokazane jest czarno na białym, a raczej szare w różowym (dla lepszego zrozumienia tego zdania, proszę o dokładne obejrzenie rysunku na stronie 24). Ciąża i poród też nie są tajemnicą. A potem codzienne życie: pieluszki, soczki, nieprzespane noce, ale i wielka radość z rodzicielstwa.

„Świńska książeczka o tym, skąd się biorą prosiaczki” to pełna humoru, wierszowana historia miłości świni i dzika, która odpowiada na najtrudniejsze pytanie, jakie zadają dzieci: skąd się wzięły na świecie. Proces rozmnażania – a człowieczy nie różni się wiele od świńskiego – autorka pokazuje zgodnie z prawdą, ale i z przymrużeniem oka. W wyjaśnianiu dzieciom tego procesu niezastąpione okażą się zabawne ilustracje, które potraktowane zostały na równi z tekstem: rysunki nie uzupełniają go, lecz – podobnie jak dzik i świnka – tworzą z nim dobrze zgraną całość.

 

 

Susie Morgenstern, Różowa walizka, ilustr. Serge Bloch, Wydawnictwo Adamada, Gdańsk 2017

Różowa walizkaGdy rodzi się upragniony dzidziuś, zbiegają się krewni i przyjaciele, wszyscy z prezentami. Nie inaczej było u Beniamina. Dziecinny pokoik chłopczyka zapełnił się mebelkami, zabawkami, śpiochami, pojawił się koń na biegunach, a nawet huśtawka – wszystko nowe i markowe.

I byłoby miło i wesoło, gdyby nie babcia, na której widok zrzedły miny krewnych i przyjaciół. Cóż ta babcia przyniosła, a raczej przyciągnęła? Walizkę! W dodatku starą i – o zgrozo – różową! Czy babcia nie wie, że gdy urodzi się chłopczyk, prezenty muszą być niebieskie, a różowy zarezerwowany jest dla dziewczynek?!

Ten z pozoru nietrafiony prezent od babci przypadł do gustu Beniaminowi, który znalazł dla niego wiele zastosowań. Wszak dziecięca pomysłowość i wyobraźnia nie znają granic. Gdy był malutki, różowa walizka służyła mu za kołyskę, gdy stawiał pierwsze kroki – za chodzik. Beniamin rósł, a walizka poszła z nim do przedszkola, potem do szkoły i na studia. Zadomowiła się w nowym, samodzielnym już mieszkaniu Beniamina. I pewnie ich wspólne życie potoczyłoby się dalej, gdyby nie żona Beniamina, która – jak kiedyś jego matka – walizki nie akceptuje. 

„Różowa walizka” to pełne humoru opowiadanie o stereotypach, które rządzą naszym życiem. Coś wypada, a co innego nie wypada. Jedna rzecz, zachowanie, sposób myślenia zasługują na pochwałę, a inne na potępienie. Jeden człowiek jest dobry, a drugi zły. Dlaczego? Nie ma racjonalnego wytłumaczenia. Po prostu tak zostało przyjęte w danej kulturze, społeczności czy rodzinie i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jeśli ktoś się wyłamie, w najlepszym razie uchodzi za dziwaka – tak jak babcia Beniamina.

Niełatwo jest zmienić sposób myślenia, przyjąć to, co „nowe”, nieakceptowane przez innych. Beniamin nie miał z tym kłopotu, bo sporo odziedziczył po ekscentrycznej babci – przede wszystkim własne zdanie i niezależność. Poza tym, Beniamin należy do młodego pokolenia, które – otwarte na różnorodność świata – łatwiej przyjmuje wszelkie inności. I tu mamy kolejny stereotyp, z którego łagodnie naśmiewa się autorka. Wbrew powszechnej opinii, że większymi tradycjonalistami są osoby starsze, prekursorką zmian uczyniła babcię, która w dodatku – jak widać na doskonałych ilustracjach Serge’a Blocha – już samym wyglądem burzy stereotyp babci w kapciach. Największym zaś wrogiem różowej walizki jest młoda kobieta, matka Beniamina. I tylko nie wiadomo, czy autorka – żartując ze stereotypów – celowo, czy przypadkiem powiela inny, ten o odwiecznym konflikcie synowej z teściowej.

                                                                                                                      /AB/

Adam Lang, Sznurek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.

SznurekZdarza się, że gdy lato jest kiepskie, bociany wyrzucają z gniazda najsłabsze pisklę. Stary bocian chwyta takiego nieszczęśnika w dziób, kołysze nim na boki i jak kulomiotacz ciska w powietrze. Bocianek ląduje na ziemi, jego rodzeństwo spokojnie siedzi w gnieździe, a rodzic-oprawca jak gdyby nigdy nic zaczyna czyścić sobie pióra.

Świadkiem takiej sceny był dziesięcioletni Krystian Kowalski, wrażliwy wiejski chłopaczek z Podlasia. Wstrząsnęła nim, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Kilka chwil później dowiedział się, że tak samo dzieje się w świecie ludzi: wyrzuca się najsłabszych, bo i po co mają „żarcie marnować”. Jego też ojciec planował zakopać na bagnach. Te rewelacje usłyszał od brata Seby i jego kolegów z klasy – rok czy dwa lata starszych. Nie od dziś wiadomo, że dzieci bywają okrutne dla rówieśników, ale zachowanie Seby i jego kumpli zakrawało na sadyzm. „Byli jak szwędy z The Walking Dead, jak zastrzyk w oko, jak sam na sam z rekinem ludojadem, jak pochowanie żywcem w trumnie…”

Gdyby Krystian miał normalną rodzinę, mógłby szukać pocieszenia u rodziców, ale jego dom do normalnych nie należał: ojciec równie podły jak starszy brat, podjudzający go dziadek i wiecznie nieobecna matka, która wolała pomagać krewnym w odległej Warszawie, niż zająć się dziećmi. Wprawdzie nikt Krystiana z rodzinnego gniazda nie wyrzucił, ale jego życie nie było wiele lepsze niż los nieszczęsnego bocianka. Nikt go nie przytulał, nie chwalił, nie okazywał ciepła i nie bronił przed małoletnimi prześladowcami. Bronił się więc sam… kosztem kolegi, Konrada. Nie tylko wystawiał go na cel małym oprawcom, ale też – na ich polecenie – dręczył go razem z nimi. Strach był silniejszy niż lojalność.  

Minęły lata. Krystian zamknął drzwi do swojego parszywego dzieciństwa na „zamek z atestem antywłamaniowym”, ale wspomnienia wydostają się na wolność za sprawą Konrada, już nie wiejskiego niedojdy, ale pewnego siebie warszawiaka z atrakcyjną dziewczyną u boku – Sonią. Gdy obydwoje odwiedzają Krystiana, we wsi zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Dawni prześladowcy Konrada tracą głowę dla ekscentrycznej dziewczyny z miasta, a ona prowokuje ich, kusi, otumania i ogłupia do tego stopnia, że boleśnie płacą za swoje dawne grzechy. Zbieg okoliczności czy zemsta Soni w imieniu chłopaka?   

Zdarza się, że młody bocian zaplątuje się w sznurek od snopowiązałki. Unieruchomiony w gnieździe, nie może odlecieć na południe. Pewnego dnia Krystian uwalnia takiego nieboraka, ale sam nie umie w porę przerwać sznurka, którym spętała go Sonia. Dziewczyna rozkochuje go w sobie, manipuluje nim, na przemian przyciąga i odpycha. Krystian wpada po uszy w tę pierwszą miłość i jak każdy nastolatek wierzy, że to ta jedna jedyna. Tym, że Sonia jest dziewczyną kolegi, mało się przejmuje. Przeciwnie, imponuje mu, że wybrała jego, „bladego tasiemca” z prowincji, bo zazdrości Konradowi „społecznego awansu”, czyli pieniędzy, wyglądu i obycia. Gdy klapki spadają mu z oczu, jest za późno. Krystian – ofiara i kat – płaci wysoką cenę.

Książka porusza wiele spraw, ale chyba najważniejszą jest przemoc w rodzinie. Domowa agresja, zarówno fizyczna, jak i psychiczna, naznaczyła życie Krystiana i właściwie przesądziła o jego losie. Dom powinien być azylem, zwłaszcza gdy w życiu przytrafi się coś złego. Konrad i Sonia – jeśli wierzyć jej słowom – też nie mieli lekko z rówieśnikami, lecz w odróżnieniu od Krystiana znaleźli oparcie w bliskich. Dobra rodzina nie jest wprawdzie stuprocentową receptą na udane życie, ale znacznie je ułatwia.   

Sznurek to po Kluczach i Nagrodzie pocieszenia trzecia książka Adama Langa. Autor zdążył więc przyzwyczaić nas do tego, że w swoich powieściach głos oddaje chłopakom. To ich oczyma widzimy rzeczywistość, ich działania, myśli i emocje są najważniejsze. Ten męski punkt widzenia – taki prawdziwy, nieugładzony – wiele wnosi do literatury młodzieżowej zdominowanej przez dziewczyny.

Nowością w prozie Adama Langa jest natomiast umieszczenie akcji na wsi. Nie jest to bynajmniej romantyczne siedlisko nad rozlewiskiem. Pokazana w Sznurku polska prowincja niewiele ma wspólnego z wsią zaciszną i spokojną. Codzienność w Rusałach to bieda, przemoc, alkohol, ciężka praca na gospodarce i niewyszukana rozrywka kosztem innych. W tej przaśnej rzeczywistości dorastają młodzi ludzie, przed którymi przyszłość nie rysuje się różowo. Krystian skończył marnie, a Seba i jego kumple pewnego dnia zasiądą na ławeczce pod spożywczakiem z mamrotem w ręku.      

Sznurek to kilka tygodni z życia nastolatka, trochę przykrych wspomnień z dzieciństwa, rodzinne i szkolne kłopoty, pierwsza nieudana miłość, czyli codzienność. Niby nic wielkiego się nie dzieje, nie ma niespodziewanych zwrotów akacji, Krystian nie przeżywa porywających przygód, a jednak książka wciąga. Wielka to zasługa języka, wartkiego i pełnego porównań. Takiego ich bogactwa próżno szukać w innych powieściach dla młodych czytelników. Te porównania, niekiedy ironiczne i żartobliwe, sprawiają, że lektura Sznurka – mimo niewesołych przeżyć bohatera – nie przygnębia. Wiele w niej sytuacji, które wywołują uśmiech, i dobrze, bo dzięki nim książkę świetnie się czyta, a to przecież najważniejsze.

                                                                                                          /AB/

Adam Wajrak, Lolek, ilustr., Mariusz Andryszczyk, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017.

Lolek 2Biegnij, Lolek! Biegnij!

Lolek to pies, łaciaty kundel, którego życie upływa w biegu. Najpierw – kiedy Lolek nie był jeszcze Lolkiem – bieg był ucieczką przed złym człowiekiem, który go bił, kopał i głodził, i ucieczką przed psią budą „pachnącą przerażeniem, bólem, ale przede wszystkim smutkiem kogoś, kto tam wcześniej mieszkał”. Lolek biegł długo, z każdym dniem coraz słabszy. A gdy już nie miał siły biec, los postawił mu na drodze wrażliwych ludzi, którzy nie przeszli obok niego obojętnie. Przygarnęli wychudzoną psią przybłędę, dali bezpieczny dom i włożyli sporo trudu, by zdobyć jej zaufanie i przyjaźń.

Lolek naprawdę istnieje, wiedzie szczęśliwe życie gdzieś w okolicach Puszczy Białowieskiej. Jego dzieje – z czasów, gdy jeszcze nie był Lolkiem – autor odtwarza na podstawie jego ran i lęków, ale na fikcyjne losy Lolka składają się dziesiątki prawdziwych psich historii. Psów bitych, głodzonych, poniewieranych. Psów – nietrafionych prezentów, nierasowych, niemodnych, za małych, za dużych, szczekających zbyt głośno lub nieszczekających w ogóle. Są ludzie, dla których każdy powód jest dobry, by psa dręczyć lub się go pozbyć, bo przecież – jak mówi przysłowie – jeśli się chce psa uderzyć, to kij się znajdzie.

Lolek to książka dla dzieci, nie ma w niej scen brutalnych, drastycznych, ale nie brakuje poruszających. Autor doskonale odmalowuje psie emocje, reakcje na ludzkie zachowania, zarówno te złe, jak i dobre. Pies podobnie jak człowiek myśli, czuje ból, strach, ale i radość, gdy znajdzie kogoś, kto zapewni mu dom i otoczy opieką. Wtedy psia wdzięczność nie zna granic.

Dla Lolka los okazał się łaskawy – odnalazł swoich ludzi. Ale jak wiele jest takich łaciatych kundli, które w najlepszym razie trafiły do schroniska? A przecież „każdy, nawet najdzikszy pies w głębi duszy marzy o tym, żeby być z jakimś człowiekiem”. O to, by każdy znalazł ludzkiego (w obu znaczeniach tego słowa) opiekuna, stara się coraz więcej osób. Trwa wręcz ogólnopolska walka o prawo psów do godnego życia. Media piętnują przemoc wobec nich, schroniska organizują akcje adopcyjne, postacie ze świata kultury i rozrywki biorą udział w happeningach pod hasłem „Zerwijmy łańcuchy”. Książka Adama Wajraka znakomicie się w tę walkę wpisuje. Najwyższa pora, żeby wszyscy zrozumieli, że skoro pies jest największym przyjacielem człowieka, to człowiek powinien stać się największym przyjacielem psa.

A Lolek znów biegnie, tym razem z radości. Biegnij, Lolek! Biegnij! – jak najdłużej.

                                                                                                                      A.B.

Katarzyna Ryrych, Koniec świata nr 13, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016

 

           koniec swiata 13 1 Za każdym razem, gdy bohaterką książki dla dzieci i młodzieży jest krnąbrna dziewczyna o rudych włosach, nasuwa się pytanie, czy bohaterka nie nawiązuje dialogu ze swą słynną poprzedniczką, wynalezioną i opatentowaną przez Astrid Lindgren – Pippi. Tym razem jednak, przeczytawszy Koniec świata nr 13, ma się ochotę powiedzieć: Pippi zyskała kolejną - tym razem Polską - koleżankę: Sabinę.

            Jednak ta nowa Pippi jest jeszcze dziwniejsza od swego pierwowzoru: gdy oryginalna Pippi domagała się prawa do bałaganu, Sabina sprząta, kiedy młoda Szwedka dumna była z tego, że jej ojciec jest piratem i murzyńskim królem, bohaterka książki Ryrych chce rodziców „normalnych”, uporządkowanych i silnie opiekuńczych. Rozrzutność i lekka ręka do wydawania pieniędzy ze skrzyni należącej do słynnej Pończoszanki są w polskim utworze przeciwstawione zdrowemu rozsądkowi oraz umiarkowaniu dziewczynki.

            Obydwie rudowłose bohaterki - szwedzka i polska - serca mają czyste, moralność najwyższej próby, a do tego siłę przekonywania jak rzadko kto. Pippi, jak pamiętamy, dysponuje nie tylko siłą argumentu, ale i argumentem siły – i to nadludzkiej. Swej mocy używa, by dawać „nauczkę” głównie dorosłym: że nie wolno oszukiwać, nawet samego siebie, że nie można nikogo kupić za pieniądze, nawet za całą ich skrzynię, i nie powinno się krzywdzić kogoś, kto nie umie się bronić.

            Pippi jako pierwsza zarezerwowała sobie prawo do wzrastania bez rodziców. Jej tata wolał być murzyńskim królem na dalekiej wyspie, niż zajmować się latoroślą. Do czego są przydatni rodzice? W zasadzie tylko przeszkadzają, a na wychowaniu dzieci to już nie znają się w ogóle – dlatego Pippi sama sobie mówiła, kiedy ma iść spać, posprzątać Willę Śmiesznotkę czy wziąć likarstwo.

            Sabina, mieszkająca na ulicy Koniec świata nr 13, nie ma najlepszego zdania o swych rodzicach. Oni nie są normalni – podobnie jak tata pirat. Bujają w obłokach, uprawiają sztukę przez duże „Sz”, z której nie da się wyżyć. Prowadzą „dom otwarty” w starej kamienicy. Pieniądze to u nich rzadko widywane zjawisko, przeciwnie niż liczni goście, dlatego wszystkich, jak się zdaje, utrzymuje babcia Funia („Nie dołożę ani funia!” – pokrzykuje w reakcji na kolejne wymysły swej córki artystki). Sabina marzy o normalnych rodzicach, takich z kredytem na dom i samochód oraz dobrze płatną pracą. Dlatego - podobnie jak w przypadku Pippi – ocena warunków życia dziewczynki może prowadzić do smutnej konstatacji, że urodziła się niedojrzałej dwójce ludzi, którzy nie zapewnili jej prawidłowych warunków wzrastania. Te warunki to: komórka, własny laptop, a w nagrodę za czerwony pasek – obóz językowy za granicą. Tego Sabina nie ma. Za to ma szczura Jurka i zdezelowany rower. Dziewczynka jest jednak tak samo przedsiębiorcza jak jej szwedzka koleżanka (z tą różnicą, że gdy Pippi wydaje, Sabina zarabia pieniądze): przy pomocy szczurka i roweru pomnaża swój kapitał w polskich złotych, sprzedając prace plastyczne matki na rogu ulicy. Tak właśnie to brzmi – jak patologiczna rodzina, dlatego za chwilę dziecko ma na głowie policję i dwie panie z MOPS-u, które chcą 12-latkę wysłać na kolonię nad morze – „kolonię karną”, jak z przekąsem dodaje babcia Funia. Pippi też, jak pamiętamy, miała do czynienia z władzami: policjantem, nauczycielką czy panią filantropką, którzy koniecznie chcieli dzieciaka wychować i umieścić w domu dziecka.

            Sabina początkowo buntuje się przeciw swym nieporadnym rodzicom, ale jej rewolta w końcu zwraca się przeciw rzeczywistości ekonomicznej po prostu. Twarde reguły gier rynkowych działają na niekorzyść jednostek takich, jak rodzice Sabiny, którzy próbują utrzymywać się ze sztuki, nie idąc przy tym na kompromisy i nie schlebiając gustom masowym.

            Książka Ryrych może przynieść pocieszenie wszystkim tym, którzy mają poczucie, że z ich rodzinami „jest coś nie tak”. Przesłanie powieści jest takie, że nieważne, czy jesteście „normalną” rodziną, obyście tylko byli – jak głosi modny ostatnio slogan wychowawczy - „wystarczająco dobrą” rodziną.

ER

Grzegorz Gortat, Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo, ilustr. Marianna Sztyma, wydawnictwo Bajka, Warszawa 2017.

Moje cudowne dzieciństwo w AleppoCzy dzieciństwo w Aleppo może być cudowne? W mieście, na które od lat spadają bomby, zamieniając w gruzy domy, sklepy, szkoły i szpitale? W tych gruzach koczują ludzie, bez światła, ogrzewania, wody. Zbiegają do piwnic, gdy nadciągają samoloty, chyłkiem przemykają się aleją snajperów, chowają swoich zmarłych zawiniętych w białe, płócienne prześcieradła, pogrążeni w rozpaczy tracą zmysły.

W gruzach Aleppo żyją dzieci, takie same jak w Warszawie, Londynie czy Nowym Jorku. Dzieci, które chcą korzystać z największego przywileju dzieciństwa – zabawy. Opowieść o małych mieszkańcach Aleppo zaczyna się od zabawy w budowę wieży, ale nie jest to wieża z klocków, lecz z cegieł pozostałych po zwalonych domach. Dzieci z Aleppo bawią się w chowanego, ale kryjąc się, muszą uważać, żeby „nie trafić na coś, co może przynieść śmierć”. Grają w piłkę nożną, ale nogi zastępują im kule. Bawią się w szkołę i jedno z nich ginie, bo ktoś podłożył długopisy-pułapki. Są też dzieci, które wcale się nie bawią, bo dorośli dali im karabiny i kazali strzelać. Takie jest dzieciństwo w Apello.

Opowiada o nim ośmioletnia Jasmina. Poznajemy jej bliskich: dwóch młodszych braci, mamę i ojca. Rodzina jest ważna, bo to, jakie mamy dzieciństwo, zależy nie tylko od miejsca, w którym żyjemy, ale również od domu, w którym mieliśmy szczęście (lub nieszczęście) się urodzić. Jasmina i jej bracia mieli szczęście. Wykształcony ojciec i niezależna – jak na syryjskie warunki matka – starają się zapewnić im możliwie normalne dzieciństwo. Porusza scena, w której ojciec pokazuje Jasminie, Tarikowi i Nabilowi górę skrzącą się szlachetnymi kamieniami, „żeby z tego całego koszmaru wynieśli choć jedno piękne wspomnienie. Coś, co po latach będą chcieli pamiętać. […] I pewnego dnia, na przekór faktom, pomyślą: a jednak miałem, miałam cudowne dzieciństwo”. Ale gdy słońce zachodzi, baśniowa góra okazuje się górą śmieci – fałszywych diamentów.

Tak samo pozorne jest szczęśliwe dzieciństwo w Aleppo. Wbrew tytułowi mali mieszkańcy miasta wcale nie mają cudownego dzieciństwa. Je okradziono z dzieciństwa, z poczucia bezpieczeństwa, zdrowia, możliwości nauki i w rezultacie – z przyszłości.

Dobrze się stało, że do najmłodszych czytelników w Polsce trafiła książka o Aleppo. W przystępny sposób przekazuje wiedzę o życiu ich rówieśników w kraju ogarniętym wojną, o kulisach tej wojny, o tym, że są państwa odpowiedzialne za jej wybuch, sporach religijnych. Do uszu Jasminy docierają niepokojące rozmowy dorosłych o tym, że Syryjczycy są „pionkami w grze możnych tego świata”, świata, który „spisał ich na straty”. W domu dziewczynki raz po raz pojawia się dziwny stryj z długą czarną brodą, ginie pan Safik, dawny wykładowca uniwersytetu ceniący wiedzę, bo to największa broń, którą można „ich” pokonać. I nawet chwilowy rozejm nie jest zupełny, bo jednym przeszkadza to, że drudzy nie znają pieśni śpiewanych w meczecie.

Opowieść małej Jasminy jest pozbawiona emocji. To jedynie sprawozdanie z tego, co dzieje się wokół. Sama rzeczywistość jest dostatecznie dramatyczna.

Książka Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo powinna trafić do dziecięcych biblioteczek, choćby z tego powodu, że dochód ze sprzedaży jest przekazywany Polskiej Akcji Humanitarnej na pomoc Syrii.

AB

Monika Błądek, Szary, Nasza Księgarnia, Warszawa 2016

 

szary

„Całe życie to historia z haczykiem” twierdzi Szamil i ma rację. Na ten haczyk nadziany jest bagaż, a w nim wychowanie, jakie odebraliśmy, tradycje, które nam przekazano, religia, życiowe doświadczenia, słowem – wszystko, co warunkuje nasz sposób myślenia i zachowania.

W przypadku Szamila ten wiszący na haczyku bagaż jest wyjątkowo ciężki. Życie skomplikowała mu historia – wojna w Czeczenii. Szamil to czeczeński uchodźca i, chociaż jest tylko nastolatkiem, to sporo doświadczył. Po utracie rodziców – ojciec zginął w Moskwie od ciosu nożem, matkę już w Polsce przejechał pijany kierowca – trafił najpierw do bidula, a potem do rodziny zastępczej. W domu dziecka poznał klucz do przeżycia. Był to strach: „Jeśli się ciebie bali, miałeś spokój. Jeśli ty się bałeś, już po tobie”. Szamil, by przetrwać, musiał wzbudzać strach. Robił to siłą i agresją.

Mimo że w końcu znalazł spokojny dom, wciąż nie może odnaleźć się w Polsce. Największym problemem stają się polscy rówieśnicy, dla których Szamil jest obszczymurkiem, kozim synem, terrorystą. Szkolni koledzy kpią z niego, wyśmiewają, dokuczają mu. Szamil ma godność, nie jest donosicielem, sam załatwia porachunki z prześladowcami – pięścią. Dla nauczycieli jest więc przede wszystkim agresorem. To „awanturnik, który rzuca się, gdy tylko krzywo na niego spojrzeć”. Dorosłym trudno zrozumieć, że honor nie pozwala mu skarżyć, a „dumny Nochczuo nie zapomina zniewagi”. Wciąż czujny i gotowy do obrony, Szamil gwałtownie reaguje nawet na przyjacielskie gesty.

Kultura i religia kraju, w którym Szamil spędził pierwsze lata życia, ukształtowały go i sprawiły, że z trudem przystosowuje się do polskiej obyczajowości, chociażby tego, że w Polsce inaczej niż w Czeczenii traktuje się kobiety. A poza tym jak każdy osierocony dzieciak – którym w końcu jest – tęskni za rodzicami, zwłaszcza za ojcem Murwanem. Zasady, które wpoił mu ojciec, Szamil stara się wcielać w życie – z różnym skutkiem.

Szamil ma szczęście, bo trafia do rozsądnych ludzi. Zastępczy rodzice nie karzą go biciem czy groźbami, lecz zapisują na zajęcia fechtunku historycznego: chłopak chce walczyć, niech walczy, ale niech jego energia znajdzie właściwe ujście. Niepokorny Szamil zostaje więc jednym z „Niepokornych” i powoli z czeczeńskiego wojownika staje się rycerzem, z Szamila – Szarym. To powolna przemiana. Szamil ma wątpliwości (ma walczyć z małą dziewczynką i szyć płócienne gacie? – to niegodne chłopaka, „syna kaukaskiego wilka”), ale powoli przejmuje zasady panujące w klubie,

uczy się szanować przeciwnika (pierwsze cięgi dostaje od tej właśnie małej dziewczynki, „szczerbatej Walkirii”), zdrowej rywalizacji, rozstrzygania konfliktów w pokojowy sposób i działania w grupie. Ma okazję poznać i przyjąć zwyczaje dawniej obcego, a teraz coraz bardziej swojego kraju, a przede wszystkim zawiera pierwsze przyjaźnie z polskimi rówieśnikami. Szamil łagodnieje, nabiera dystansu do siebie, przestaje postrzegać innych chłopaków jako przeciwników, których trzeba porozstawiać po kątach.

Dzięki przyjaźni ze „szczerbatą Walkirią” Szamil odkrywa w sobie wrażliwość – otacza opieką dziewczynkę, która sprała go na oczach tłumu. Jeszcze jedna dziewczyna, już nie w klubie, lecz w domowych pieleszach, prostuje mu ścieżki. To Luiza, która tak jak on przyjechała do Polski z Czeczenii, ale szybko dostosowała się do nowej rzeczywistości. Luiza wciąga Szamila w prace pogotowia dla jeży – i przy okazji tępi jego własne kolce.

Przemiana Szamila nie jest zupełna, i całe szczęście, bo nie byłaby wiarygodna. Chłopak pozostaje niepokorny, ale może już funkcjonować bez większych kłopotów.

Jaki wniosek nasuwa się po lekturze „Szarego”? Taki, że aby komuś pomóc – zwłaszcza komuś dźwigającemu bagaż tak różny od naszego – trzeba go poznać, bo „groźne jest to, co nieznane”. A potem trzeba go zrozumieć i sprawić, by zmiany w jego zachowaniu i myśleniu zaszły w sposób jak najmniej dla niego bolesny, prawie niezauważalny.

„Niepokorni” okazali się dobrym wyborem. Klub – miejsce spotkań rówieśników o podobnych zainteresowaniach – przyda się nie tylko młodocianym przybyszom z innego kraju, ale i rodzimym zagubionym nastolatkom.

Jarosław Mikołajewski, Wędrówka Nabu, ilustr. Joanna Rusinek, Wydawnictwo Austeria, Kraków 2016

wedrowka nabu„Połowa tłumu wskazywała domy, połowa morze. A raczej nie wskazywała, tylko wskazuje, Teraz. Bo to jest właśnie ta chwila. Kiedy minie ta właśnie chwila, Nabu pójdzie się ogrzać i wypocząć. Albo znów wejdzie do wody”.

Tak kończy się książka Wędrówka Nabu. Nabu nie wędruje w poszukiwaniu przygód, lecz by ocalić życie swoje i swoich bliskich.

Spokojne dzieciństwo Nabu przerywa pożar, najpierw chaty jej rodziców, a potem całej wioski. Dziewczynka postanawia wyruszyć tam, „gdzie nie palą się domy”. Idzie sama dziesięć dni i nocy. Na drodze piętrzą się przeszkody stworzone przez ludzi, którzy chcą ją powstrzymać lub wzbogacić jej kosztem. Nikt nie przychodzi Nabu z pomocą, choć jest zmęczona i ranna. Nikogo nie interesuje jej los. Po prostu, urodziła się po „złej” stronie wielkiego jeziora i tam powinna pozostać. Napotkani policjanci twierdzą: „Nie nasza wina”. I pewnie nie są w tym odosobnieni. To wygodne myślenie.

Nabu jest zdeterminowana i dzielna. Przeszkody jej nie powstrzymują. Chce mieć dom, taki, który się nie pali – murowany – i chce mieszkać w nim z rodzicami i bratem. Prawie jej się to udaje. Niebezpieczną wędrówkę kończy na plaży pełnej wczasowiczów.

To od nich – ludzi, którzy mieli szczęście urodzić się po „bezpiecznej” stronie wielkiego jeziora – zależy decyzja o przyszłości Nabu. Podzieleni na dwie grupy, wskazują budynki, w których dziewczynka powinna zamieszkać, lub morze, za które ma wracać. To oni zdecydują, czy dalsze życie Nabu upłynie w bezpiecznym, murowanym domu, czy dziewczynka znów nabije sobie guza o mur niechęci.  

Autor nie podejmuje za nich decyzji. Nie staje po żadnej ze stron: zwolenników pozostania Nabu w bezpiecznym miejscu jest dokładnie tylu, ilu przeciwników. Wszyscy mają swoje racje. Jedni są pełni współczucia dla ofiar konfliktów zbrojnych, drudzy czują strach przed uchodźcami.

Wędrówka Nabu powstała z potrzeby chwili. Na świecie toczą się wojny, a ich największymi ofiarami są dzieci. Nabu jest jedną z nich – małą, samotną dziewczynką ograbioną z wszystkiego, co należy się dziecku: spokoju, beztroskiej zabawy, opieki dorosłych. Jej „wędrówka” to wojenna tułaczka. Takich dzieci są tysiące, a ich los przeraża. Wystarczy przypomnieć sobie twarz małego Syryjczyka, który przeżył bombardowanie Aleppo.

Z krajów ogarniętych wojnami uciekają ludzie. W telewizji, gazetach, internecie widzimy zdjęcia walących się domów i łódek pełnych uchodźców. Wśród nich są dzieci, takie jak Nabu, ale są i dorośli, a ci często przysparzają kłopotów. Co mają robić mieszkańcy krajów, do których przybijają łódki? Już nie ma czasu, by się zastanawiać. „To jest właśnie ta chwila”, gdy muszą podjąć decyzję.

Wędrówka Nabu to książka mądra i poruszająca. Mogą przeczytać ją i dzieci, i dorośli, a najlepiej, gdyby czytali wspólnie, bo nie jest to łatwa lektura. Wymaga skupienia, skłania do przemyśleń i prowokuje do dyskusji.

To również książka niezwykle starannie wydana. Doskonały test ilustrują piękne, chociaż oszczędne – niekiedy subtelne, a niekiedy drapieżne – rysunki Joanny Rusinek.

AB

Gro Dahle, Kaia Dahle Nyhus, Wojna, przeł. Paweł Urbanik, Wydawnictwo EneDueRabe, Gdańsk 2015

GroDahleGro Dahle to norweska autorka, której specjalnością są książki poruszające tematy trudne. Włosy mamy, Grzeczna i Zły Pan to trzy książki tego typu tej autorki.

Publikacja Włosy mamy opowiada o matce samotnie wychowującej córkę, która pewnego dnia zapada na depresję. Dziecko jest w tej sytuacji w zasadzie pozbawione opieki rodzicielskiej, jako że matka zupełnie traci kontakt z rzeczywistością. Grzeczna z kolei to historia o dziewczynce do tego stopnia niesprawiającej problemów wychowawczych, że staje się niewidzialna. Natomiast Zły Pan to wstrząsająca książka o przemocy domowej – o znęcającym się nad rodziną ojcu.

Tytuł Wojna może się mylnie kojarzyć z często publikowanymi ostatnio książkami o konflikcie zbrojnym i uchodźcach. Nic bardziej mylnego, chociaż cała symbolika wojenna jest wyzyskana w tym tekście, stanowi ona formę opowieści o konflikcie domowym. Historia, jakich wiele, niemal banalna dla nas dorosłych. Oto tata znajduje sobie inną żonę i będzie z nią miał „nowe” dziecko. Swoją trójką „dotychczasowych” dzieci (dwoma młodszymi chłopcami i starszą dziewczynką, zdaje się, że już nastolatką) chciałby się teraz opiekować na zmianę ze swą byłą żoną, mieszkając jednak już w zupełnie nowym miejscu. Dzieciom nie pozostaje nic innego, jak wędrować od jednego domu do drugiego, niczym uciekinierzy czy uchodźcy właśnie.

Mocną stroną tej książki obrazowej jest to, że ukazuje ona świat gwałtownych przeżyć dziecka w rodzinie, która się rozpada. Dziewczyna przechodzi przez kolejne etapy: musi szybko dorosnąć i przejąć niektóre z dorosłych obowiązków, podczas gdy rodzice zajęci są konfliktem. Naturalnie pojawia się tu poczucie winy i przekonanie, że można wszystko jeszcze naprawić. Jest to oczywiście wysiłek beznadziejny i w momencie, gdy dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, zaczynają się zaburzenia psychosomatyczne, lęki nocne, problemy z jedzeniem, a nawet samookaleczanie się.

To zanurzenie się w świat emocji bohaterki jest o tyle cenne, że zwykle dorośli nie zdają sobie sprawy, w jak gwałtowny sposób są odbierane przez dzieci kłótnie, o rozstaniu nie mówiąc. Bo to my, dorośli mamy wiedzę, że każdy smutek mija z czasem, dzieci pozostają bezbronne wobec wyolbrzymionej nieodwracalności tego, co się stało. Grzechem głównym rozstających się małżonków jest skupienie się na sobie i swoich problemach, oraz zupełna nieświadomość tego, że dzieci także są taką samą stroną tego wydarzenia, i to najsłabszą, bo najbardziej bezbronną.

Oczywiście zakończenie jest pozytywne. Uraza rodziców wygasa, zaczynają odnosić się do siebie z szacunkiem w tej nowej sytuacji, każdy buduje sobie nowe życie, w jakiejś mierze wybaczają sobie i zaczynają tworzyć tak zwaną rodzinę patchworkową. Nie należy tego stanu rzeczy idealizować, to nadal dla dzieci trudna sytuacja, a całą odpowiedzialność muszą tu ponosić dorośli. Na podstawie tej prostej historii można też zbudować sobie antywzorzec postępowania w sytuacji rozwodowej wobec własnych dzieci i przyjąć za pewnik: to one na tym najwięcej tracą, one zatem i ich położenie powinno znajdować się w centrum uwagi rodziców, a nie własne animozje, uprzedzenia czy urażona duma.

ER

 

 

BW

 

portugalia kafel poprawka

 

logo legimi

Empik Go White CMYK

 

ibuk libra logotyp

 

logo biblio kolorowe

Kontakt

Biblioteka Publiczna m. st. Warszawy
Biblioteka Główna Województwa Mazowieckiego
ul. Koszykowa 26/28
00-950 Warszawa, skr. poczt. 365
Logo Jak Dojade.pl Jak dojadę?
Wskazówki dojazdu dostępne w serwisie jakdojade.pl
Informacje: tel. 22 628 31 38
info@koszykowa.pl